Nienawiść do PO i jej szefa, wzorzec funkcjonowania PiS
Polityka obozu PiS opiera się wyłącznie na dogmatycznym paradygmacie, który funkcjonuje w głowie Kaczyńskiego od wczesnych lat 90., opierającym się na jedynym fundamencie, jakim jest nienawiść do Donalda Tuska. Ta nienawiść jest tak wielka, że przyćmiewa wszelki racjonalizm w krytyce poczynań szefa PO, której PiS mógłby faktycznie używać do atakowania premiera. Ale racjonalizm to w PiS-ie pojęcie obce.
Poruszeni do głębi symetryści i intelektualiści o pięknych duszach oraz rzecz jasna wyborcy PiS, obruszą się tutaj zaraz i podniosą larum, że u Tuska jest podobnie, tylko w drugą stronę! (u wyborców PiS zadziała tu projekcja, czyli przypisywanie własnych cech i zachowań innym).
To oczywista bzdura, bo Tusk nie musi nienawidzić Kaczyńskiego, ten wystarczająco już sam się ośmiesza i demaskuje, a widać to w poczynaniach PiS-u w trakcie ostatnich dni: idiotyczne konferencje prasowe, demonstracja w Warszawie o żenująco niskiej frekwencji, dożynki u Dudy, a ostatnio zapowiedź spotkania z Trumpem w amerykańskiej Częstochowie, które to spotkanie odwołał kandydat na prezydenta – Trump widocznie uznał, że Duda może być dla niego większym obciążeniem, niż pierwotnie w sztabie Trumpa zakładano.
Długi czas Duda unikał powodzian, a gdy się w końcu tam pojawił, wyjaśnił narodowi, dlaczego unikał: „Obecność prezydenta zawsze angażuje służby, konieczne jest zapewnienie prezydentowi bezpieczeństwa, to kwestia protokołów. Jeżeli będę tam obecny w tej chwili, kiedy trwa walka z powodzią, to będzie to odciągało ratowników i ludzi, którzy mogą zająć się kwestią bezpieczeństwa mieszkańców, ratowania mienia”. Dla powodzian miał garść swoich głębokich przemyśleń, których cytowanie byłoby obrazą dla tych straszliwie dotkniętych kataklizmem ludzi, więc sobie daruję. W mediach przemyślenia te można znaleźć.
Politowanie za to budzą i śmiech akcje pomocy powodzianom ze strony największej partii w Polsce – pół dostawczaka darów, którymi chwalił się niedawno prezes. Wszystko to razem to jedna wielka wizerunkowa katastrofa.
Ale nawet jeśli przyjąć, że Tusk faktycznie nienawidzi Kaczyńskiego i PiS, to robi to w sposób dużo bardziej subtelny, co jest wynikiem nie tylko jego inteligencji, lecz także politycznego obycia. Do Tuska można czuć odrazę, co jest typowym stanem emocjonalnym wyborcy PiS, ale nie można zaprzeczać, że jest on graczem absolutnie topowym nie tylko w polityce polskiej, ale też światowej.
Wiem, to musi boleć… I boli, co widać po zachowaniu i komentarzach nie tylko w mediach społecznościowych.
Przeglądając platformę X trafiłem na taki oto komentarz Jakuba Kubunio (zakładam, że to prawdziwe nazwisko):
„Można lubić Tuska, można nie lubić, ilu ludzi tyle opinii – i okej, nie o tym ten post.
Ale suchym faktem jest, że gość wyciąga telefon i przyjeżdża szefowa UE (która deklaruje, że Unia pomoże finansowo Polsce poprzez fundusz spójności w kwocie 10 MILIARDÓW euro) oraz Premierzy Czech, Słowacji i Kanclerz Austrii – aby wspólnie pokonać ten kryzys.
Jeszcze jakiś czas temu sytuacja nie do pomyślenia w kontekście polityki zagranicznej Polski – i to również jest suchy fakt, a nie moja prywatna opinia”.
Pisownia oryginalna. W kilku słowach trafnie określone miejsce Donalda Tuska w polityce nie tylko europejskiej. Tak rzeczywiście jest, w jego telefonie są kontakty do wszystkich ważnych polityków świata i Europy, co szczególnie denerwuje i nie daje spokoju jego adwersarzom. To między innymi jest jednym ze źródeł owej nienawiści. Innym jest skuteczność Tuska, przejawiająca się nie tylko w jego niezachwianej pozycji w samej partii, ale także w działaniach o szerszym znaczeniu.
Od kilku dni Polki i Polacy widzą Tuska wśród powodzian i prowadzącego sztaby kryzysowe. W pobrudzonych od błota butach i w czarnym t-shircie bez nadruku: „Donald Tusk – premier”, jak się to zdarzało poprzednikom. Nawet szefową Komisji Europejskiej przyjął w zwykłej koszuli i w szarych spodniach. Niewątpliwie jest to inspiracja Żełeńskim (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) i jak na razie wizerunkowo premier wygrywa bez dwóch zdań. Czy rząd i państwo Tuska wygra wizerunkowo również, czas pokaże. Kluczowe będzie to, co stanie się po wielkiej wodzie. Determinacja, żeby państwo zadziałało i działało, jest u Tuska wielka, czego przykładem mogą być szybkie decyzje premiera dotyczące zarządzania kryzysowego w Lądku-Zdroju i Stroniu Śląskim.
We współczesnym świecie kwestie wizerunkowe są podstawą polityki, biznesu, a nawet sztuki i nic tego nie zmieni. Marketing polityczny (dobry marketing rzecz jasna) to jeden z fundamentów polityki, zwłaszcza w czasach rozwiniętych mediów społecznościowych. Wydaje się, że Tusk rozumie to coraz lepiej, bo za jego pierwszych rządów różnie z tym bywało. Rzecz jasna Tuskowi nie chodzi tylko o sam marketing, ten dzieje się niejako przy okazji działań związanych z pomocą ludziom, bo ta pomoc jest tu najważniejsza. Ważny jest jednak styl udzielania tej pomocy.
Nienawiść do premiera jest w obozie Zjednoczonej Prawicy tak wielka, że każe im nawet dziś zaprzeczać słowom, które ówcześni ministrowie wypowiadali w 2019 roku: „Psu na budę te zbiorniki” (Gróbarczyk) oraz „Z tymi transparentami się zgadzam, żadnych inwestycji w zbiorniki w Dolinie Kłodzkiej nie będzie” (Zalewska). Muszą zaprzeczać, mimo że są przecież nagrania video.
Ponurą codziennością stały się też konferencje prasowe posła Błaszczaka, podczas których kłamstwo leje się strumieniami, nomen omen, brudnej brei. Jednym z hitów okazała się grafika, która porównywała wielkość pomocy dla powodzian z dotacją na telewizję Tuska (czym stała się w oczach PiS obecna TVP Info). Tyle że to PiS wpisał do ustawy okołobudżetowej blisko 3 mld złotych dla (swojej) TVP, ale Duda po zmianie rządu to zawetował, więc TVP dostała 1 mld na realizację misji publicznej. Resztę środków rząd Tuska przeznaczył na walkę z rakiem. Nie od dziś wiadomo przecież, że w tym szaleństwie jest określona metoda – wszakże jak mawiał minister propagandy Rzeszy, Goebbels, który od dawien dawna jest wzorcem dla PiS: „Kłamstwo powtarzane sto razy, staje się prawdą”. I o to dokładnie chodzi.
Dzisiaj trudno też pozbyć się wrażenia, że gdyby nadal rządziło PiS już pojawiłby się jakiś znajomy królika, który z Chin sprowadziłby 1000 pomp do usuwania wody za kilkaset baniek z jakiejś agencji rządowej. Przez lata widzieliśmy, jak obóz ZP zręcznie wykorzystywał sytuacje kryzysowe do robienia wałków na niebotyczną skalę, do perfekcji doprowadzając jedyny dobrze działający program społeczny ostatnich ośmiu lat – „Rodzina na swoim”.
Tyle o powodzi. Przejdźmy do bardziej fundamentalnych spraw.
Nie szkoda róż, gdy płonie las
Powódź to dzisiaj bez wątpienia temat nr 1, ale państwo polskie stoi przed wyzwaniami dla niego fundamentalnymi i od tego uciec się nie da, niezależnie, ile empatii wykażą rząd i obywatele powodzianom. Tą fundamentalną kwestią dla państwa jest oczywiście przywrócenie praworządności i sanacja systemu sprawiedliwości. Paradoksalnie kwestie te mogą być też fundamentalnie ważne dla samych powodzian, gdy na przykład przyjdzie się komuś poszkodowanemu przez powódź spotkać w sądzie choćby z jakimś ubezpieczycielem, zwłaszcza, gdy będzie to ubezpieczyciel państwowy. Bez wątpienia ważną wtedy kwestią będzie niezawisłość sędziego lub sędziów w instancji odwoławczej, albo w Sądzie Najwyższym, jeśli sprawa oprze się o kasację wyroku.
Podczas jednej z konferencji prasowych, bodaj w 2013 roku, Donald Tusk wypowiedział słynne już słowa: „Jak ktoś ma wizję, powinien pójść do lekarza”. Był to oczywiście komentarz do słynnych wizji Kaczyńskiego i jego „modelu” państwa za pierwszych rządów PiS. Słynna wtedy „ciepła woda w kranie” jawiła się niczym miód na rozpalone rany Polek i Polaków po dwuletnich rządach Kaczyńskiego i Ziobry. Pełną wizję państwa Kaczyński pokazał obywatelom dopiero osiem lat później, gdy już nie musiał przejmować się przystawkami w rodzaju Samoobrony czy Ligi Polskich Rodzin. Ziobro był już spacyfikowany wcześniej, a formacja polityczna Gowina była tylko, świadomym lub nie – nieważne, kwiatkiem do kożucha.
Dzisiaj Tusk tę wizję już mieć musi i co najważniejsze, wygląda, że ją ma. Tą wizją jest demokracja walcząca. Premier zdał sobie bowiem sprawę, że państwo jest w punkcie zwrotnym i żywotnym interesem tego państwa jest przywrócenie praworządności oraz naprawa zdewastowanego przez obóz Zjednoczonej Prawicy systemu sprawiedliwości. Przy czym jest sprawą oczywistą, że w interesie tego obozu leżało i nadal leży, rękoma Dudy, maksymalne zagmatwanie tego systemu. Powód jest jaskrawie czytelny i oczywisty, a widać to wyraźnie w sprawach Kamińskiego, Wąsika, czy ostatnio Romanowskiego. Czym większy bałagan, tym dla tego obozu lepiej. To właśnie dlatego pełniący obowiązki prezydenta bez zahamowań nominuje kolejnych sędziów wyznaczanych przez upolitycznioną i nielegalną z punktu widzenia Konstytucji, neo-KRS. I będzie to robił do końca swoich dni na urzędzie. Z tego też powodu odmawiać będzie podpisania jakichkolwiek ustaw sanujących wymiar sprawiedliwości. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
Tusk zatem stoi przed wyborem: czekać 320 dni lub robić już coś teraz. Wybrał jedyny możliwy wariant – robić, przy czym zdaje sobie też w pełni sprawę z tego, że część przepisów będzie musiała poczekać na nowego lokatora w prezydenckim pałacu. Jego słowa na spotkaniu ze środowiskami prawniczymi, 10 września: „Nie wszystkie moje decyzje będą spełniały kryteria praworządności z punktu widzenia purystów. (…) Jeśli chcemy przywrócić ład konstytucyjny oraz fundamenty liberalnej demokracji, musimy działać w kategoriach demokracji walczącej. Oznacza to, że prawdopodobnie nie raz popełnimy błędy lub podejmiemy działania, które według niektórych autorytetów prawnych mogą być nie do końca zgodne z literą prawa, ale nic nie zwalnia nas z obowiązku działania” to sygnał dany wyborcom, że żarty się skończyły. Przy czym słowa te oczywiście nie oznaczają, jak to przedstawiają politycy Zjednoczonej Prawicy oraz oddani im pracownicy mediów prawicowych, że premier ma zamiar łamać prawo, Tusk musi sobie zdawać przecież sprawę z odpowiedzialności prawnej za działania urzędnicze i nie wierzę, aby planował jakiekolwiek łamanie Konstytucji. Słowa te to nic innego, jak jedynie parafraza powiedzenia, że gdy płonie las, nie czas użalać się nad płonącymi różami, nawet jeśli to piękny i wielce symboliczny kwiat.
Tak, państwo polskie plonie. Nie dosłownie oczywiście, a w przenośni, ale pożar sięga już poddasza. Nie mamy, jako odpowiedzialne i świadome społeczeństwo, czasu na wzniosłą prawniczą erystykę. W kwestiach prawnych, i nie tylko, zawsze znajdzie się pewna liczba purystów o pięknych duszach, którzy będą mówić, że to, czy tamto rozwiązanie nie spełnia wymogów prawniczego artyzmu. Tyle tylko, że czas konkursów jazdy figurowej na łyżwach minął. Minął, gdy okazało się, że pełniący obowiązki prezydenta nie ma najmniejszych zamiarów ułatwiać czegokolwiek rządowi. Przy czym nieco groteskowo brzmią odpowiedzi tychże purystów, gdy pytani są o to, co w takim razie należy zrobić, odpowiadają zawsze to samo: nie wiem.
Słowa premiera skrytykował prof. Piotrowski, który stał się nagle ulubieńcem prawicy, co jest o tyle śmieszne, że przez lata profesor nie zostawiał suchej nitki na działaniach Zjednoczonej Prawicy, i który stwierdził, że gdyby był na tym spotkaniu, stanowczo by zaprotestował. Skomentował to prof. Romanowski, który na platformie X napisał: „Byłem na spotkaniu z Donaldem Tuskiem i Adamem Bodnarem. Prof. Piotrowski mówi, że premier powiedział, że nie będzie przestrzegał Konstytucji; że gdyby tam był zaprotestowałby. Ja byłem. Nie zaprotestowałem, bo takie słowa nie padły. To jest nieprawda”.
Świadome powagi spraw środowiska prawnicze, w tym komisja kodyfikacyjna ds. ustroju sądownictwa i prokuratury wraz z Ministerstwem Sprawiedliwości przedstawili opinii publicznej projekt ustawy sanacyjnej. Jest to dobry projekt, a co najważniejsze, jedyny możliwy, aby przywrócić w Polsce praworządność.
Projekt ten zakłada podział sędziów powołanych po 2018 roku ma trzy grupy. Pierwsza grupa to sędziowie młodzi, którzy skończyli Krajową Szkołę Sądownictwa i Prokuratury, zrobili asesurę i po ocenie przez neo-KRS zostali powołani na stanowiska sędziowskie. To ok. 1600 osób. Według projektu MS otrzymają oni status sędziów powołanych zgodnie z Konstytucją.
Druga i trzecia grupa to osoby, które po 2018 r. awansowały na wyższe stanowiska w sądownictwie lub zostały sędziami Sądu Najwyższego. W grupie drugiej znajdą się ci, którzy w sposób świadomy, a czasami nieświadomie i lekkomyślnie, wzięli udział w budowaniu niekonstytucyjnego porządku prawnego w Polsce. Te osoby po trzech miesiącach od wejścia w życie ustawy wrócą na wcześniej zajmowane stanowisko. Tych osób jest około 500 i mają one podlegać też odpowiedzialności dyscyplinarnej.
Trzecia grupa to osoby, które dostały awans od KRS „mając nieprzepartą wolę awansowania w strukturze sądownictwa” – jak stwierdził Adam Bodnar. W tym wypadku, i to jest najbardziej kontrowersyjne, projekt ustawy przewiduje instytucję czynnego żalu. Jeśli osoby te złożą oświadczenie, że był to ich błąd życiowy, wtedy dobrowolnie wrócą do sądu, w którym wcześniej orzekali – tu kroków dyscyplinarnych nie przewiduje się. Tych osób może być około 900. Kontrowersję budzi tu oczywiście ów czynny żal, ale przecież jest to instytucja powszechnie znana i stosowana głównie w prawie karnoskarbowym – niemal każdy podatnik w Polsce zetknął się z nią chociaż raz w życiu.
Głównym założeniem projektu jest też zachowanie stabilności systemu prawnego, co oznacza, że wszystkie wyroki wydane przez tych sędziów będą ważne, anulowanie ich byłoby czystym absurdem. Tu zresztą zostawia się stronom postępowań wolną rękę, będzie można zaskarżać te wyroki do sądu i to sąd będzie rozstrzygał, czy dany wyrok nosi wadę prawną. Można spodziewać się fali takich wniosków.
Ministerialny projekt zakłada również likwidację dwóch Izb SN: Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych oraz Izby Odpowiedzialności Zawodowej. Ponadto przez dwa lata od wejścia w życie ustawy w SN będą mogli orzekać sędziowie w stanie spoczynku, chodzi tu o to, aby wypełnić przestrzenie, które powstaną w wymiarze sprawiedliwości po zwolnieniu miejsc.
Jak widać, trudno temu projektowi odmówić racjonalności, a to że pewna grupa prawników je krytykuje, jest niczym szczególnym, tak jak niczym szczególnym jest to, że gdy spotyka się dwóch/dwoje prawników, tam są często dwa różne i odmienne zdania. Żadna to nowość.
Czym zatem jest owa demokracja walcząca? Tu najlepiej posłużyć się fragmentem artykułu z OKO.press, które już w 2019 roku w ich siostrzanym serwisie Archiwum Osiatyńskiego opublikowało tekst prof. Tomasza Koncewicza „Demokracja walcząca w obronie konstytucji”, a tam znalazł się taki fragment:
“Termin »demokracja walcząca« (ang. Militant democracy, niem. Streitbare demokratie) został stworzony w 1937 roku przez wybitnego amerykańskiego politologa Karla Loewensteina, który był uchodźcą z nazistowskich Niemiec. Loewenstein – mając w pamięci sposób dojścia do władzy Hitlera wykorzystującego słabość Republiki Weimarskiej – podkreślał, że »demokracja nie może stać się koniem trojańskim, dzięki któremu wróg wkracza do miasta«”.
Nikt rozsądny rzecz jasna nie porównuje PiS-u do NSDAP, ale oceniając poczynania obozu Zjednoczonej Prawicy przez ostatnich osiem lat, trudno pozbyć się wrażenia, że Kaczyński świadomie wykorzystywał słabości demokracji do realizacji swojej, autorytarnej przecież, wizji państwa.
Spójność obozu PiS.
Trudno też pozbyć się wrażenia, że spójność Prawa i Sprawiedliwości chwieje się w posadach, niczym nadwyrężony powodzią dom. Biologia działa. Nikt nie jest wieczny, nawet emerytowany zbawca narodu, który skończył niedawno 75 lat. Walka o schedę po Kaczyńskim trwa na dobre w PiS-ie już od dawna.
Ale kto ma Kaczyńskiego zastąpić? Duda ze swoją mimiką Duce i garścią żenujących mądrości? Co prawda w 2015 roku w Szczecinie podczas obchodów rocznicy Grudnia‘70 pojawił się transparent „Błogosławione łono, które Ciebie nosiło, i piersi, które ssałeś”, ale umówmy się, jest to jednak pewien margines. Morawiecki? Z całym bagażem pytań o nieruchomości i podejrzane interesy? Błaszczak? Z pozycją kamerdynera prezesa? Czarnek? Obciążony programem willa plus i brakiem partyjnego zaplecza, o co skutecznie zadbał sam prezes. A może Brudziński ze swoją burzliwą, młodzieńczą przeszłością? Pewnym zagrożeniem dla wymienionych mogłaby być Beata Szydło, ale kto pozwoli na to, aby tak zmaskulinizowaną partią rządziła kobieta?
Chętnych do objęcia przewodnictwa po Kaczyńskim jest wielu, ale nikt tam przecież nie ma takiej zdolności omamiania ludzi jak prezes. Kaczyński jest jeden, niepowtarzalny. Pod względem intelektualnym, etycznym, moralnym i cynicznym. Chociaż akurat jeśli chodzi o etykę, moralność i stopień cynizmu w PiS-ie jest wielu, którzy łapią poziom prezesa bez problemu. Bo też, umówmy się, nie trzeba być orłem, aby w tych kwestiach prezesowi dorównać.
Zatem można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że PiS bez Kaczyńskiego przestanie istnieć, co ma swoje dobre i złe inklinacje. O dobrych pisać nie ma sensu, te są oczywiste, złe są takie, że osieroceni wyborcy będą musieli dokądś pójść i zapewne część z nich skieruje się ku Konfederacji. Ale i Konfederacja spójna nie jest – znaleźć w niej można przecież gospodarczych liberałów, ale też i anarchizujących libertarian, którzy głoszą idee całkowitej wolności gospodarczej, a to dla socjalnego wyborcy PiS może być zbyt trudne do zaakceptowania. Część wyborców przejdzie do PSL, światopoglądowo najbliższej PiS-owi partii oraz, o zgrozo, do Platformy, bo widzą przecież, że Tusk realizuje ważne dla nich programy socjalne, tyle że robi to po prostu lepiej i ładniej, bez całej tej otoczki bogoojczyźniano-narodowej i co najważniejsze, bez ordynarnych wałków. Pozostanie pewna grupa najbardziej twardego elektoratu po Kaczyńskim, która za swego ojca opatrznościowego uzna Macierewicza, pozostając w ramionach jego smoleńskiego kościoła.
Kiedy nastąpi koniec PiS-u? Nikt nie wie, ale coraz bliżej jesteśmy powiedzenia „ciszej nad tą trumną”, a akurat politykę na trumnach PiS ma dopracowaną do perfekcji.
Grafika może być objęta prawami autorskimi. Źródło: Internet.
2 odpowiedzi
Długo szukałam tego stwierdzenia ” walcząca demokracja* znalazłam i szczerze mówiąc nie widzę problemu. W zasadzie zgadzam się ze wszystkim oprócz zdania na temat Konfederacji.Tutaj obawiam się nie będzie łatwo, choćby dlatego, że szerzy się nacjonalizm w Europie ale i USA.
Nacjonalizm szerzy się w Europie i na świecie od dawna. Zawsze była, jest i będzie pewna część społeczeństwa, dla której proste recepty i hasła narodowe brzmią atrakcyjnie. Konfederacja nie jest spójna, to zlepek kilku ugrupowań, które różnią się diametralnie. Łączą je jedynie i póki co wspólne interesy polityczne oraz kwestie światopoglądowe.
Oczywiście, nie można Konfederacji lekceważyć, ale też jakoś specjalnie obawiać się tego, że będzie miała jakikolwiek wpływ na bieg wydarzeń w Polsce, nawet po rozpadzie PiS.
Pozdrawiam serdecznie.
JL