Akt I
W kultowej powieści Gabriela Márqueza, „Sto lat samotności”, założyciel rodu Buendiów, José Arcadio, tak mniej więcej zwrócił się pewnego razu do przysłanego przez rząd namiestnika, którego pierwszym zarządzeniem po przybyciu do Macondo był nakaz pomalowania wszystkich domów na kolor niebieski ku chwale rządu: „Macondo dlatego ma się tak dobrze, bo do tej pory wolne było od ingerencji rządu i państwa. Sami tworzymy jego dobrobyt i nikt nam tu nie będzie mówił, co mamy robić”. José Arcadio był konsekwentny w swoich przekonaniach, co sprawiło, że powszechnie uznawano go za przywódcę i założyciela osady, która stała się po latach kwitnącym miastem, mimo że nigdy nie pełnił w Macondo żadnej oficjalnej funkcji. Konsekwentnie wolał zgłębiać wiedzę i poznawać tajniki świata. Konsekwentnie też nigdy nie zmienił swoich przekonań.
Bo konsekwencja jest w życiu tak samo ważna, jak w polityce. Bez żadnej przesady można powiedzieć, że jest święta. Jesteś konsekwentny, wygrywasz. Jesteś liściem na wietrze, ulatujesz jak liść. Konsekwentny do bólu jest od lat Jarosław Kaczyński. Od lat konsekwentnie rozwala liberalne państwo prawa na swoją własną modłę. Nie zdobył w latach 2015-2023 większości konstytucyjnej? Nie szkodzi. Ustrój państwa zmienił ustawami. Skrupuły? Jakie skrupuły. Szedł w tym deptaniu konstytucji taranem. Efekt? Nic nie traci, cały czas jest głównym rozgrywającym, czy rządzi, czy jest w opozycji. Dlaczego? Bo jest konsekwentny. A to się podoba. Nie ma znaczenia, że łamie i depcze prawo.
Co robi obóz demokratyczny? Sztab wyborczy kandydata Trzaskowskiego raz pokazywał go jako polityka progresywnego, raz jako konserwatywnego. Gdy po I turze wyborów wyniki na pierwszych trzech miejscach niebezpiecznie się do siebie zbliżyły, przed II turą znów był progresywny. Efekt? Wiadomo.
Donald Tusk raz zagrzewa elektorat PO do boju, pisząc na platformie X jednoznaczne tweety, a raz studzi nastroje, mówiąc, że wyniki wyborów są przesądzone. Efekt? Potężne tąpnięcie KO w najnowszym sondażu.
Dla Szymona Hołowni raz Izba Kontroli i Spraw Publicznych w Sądzie Najwyższym jest nielegalna (nie wysyłał tam wniosków o pozbawienie mandatów poselskich Wąsika i Kamińskiego), a dziś ta Izba jest już legalna, bo „nie mamy innej”. Efekt? Zobaczymy, na którym miejscu badania zaufania do polityków znajdzie się Pan marszałek.
Lewica jest w rządzie, ale pielgrzymowała do Andrzeja Dudy w sprawie zawetowania rządowej przecież ustawy o składce zdrowotnej. Efekt? Wynik Magdaleny Biejat nie był przypadkowy.
Za rządów PiS PSL grzmiało o tłustych kotach w obozie Zjednoczonej Prawicy, ale gdy wróciło do rządów, kuwety stały się znowu celem ich polityki. Efekt? Według najnowszego sondażu nie wchodzą do Sejmu, co mnie akurat cieszy.
Wszystko to wygląda mało poważnie, by nie powiedzieć – śmiesznie. Aż chciałoby się powtórzyć za Jamesem Carvillem, doradcą Billa Clintona, parafrazując: konsekwencja, głupcze! Bo to przecież polityczne abecadło.
Dlaczego poparcie PiS-owi nie spada, a nawet rośnie? Bo w tych kłamstwach, manipulacjach i tej obrzydliwej hipokryzji są konsekwentni. Nie zmieniają zdania co 5 minut. Kłamią, oszukują, manipulują stale i bez przerwy. Czy to jest etyczne? Nie, nie jest. Czy jest skuteczne? Tak, jest skuteczne. I to bardzo. Po prostu znaczna część Polek i Polaków chce, aby politycy byli skuteczni, etyka już dawno ich przestała interesować. Nie nawołuję do tego, aby odłożyć na bok etykę w polityce, stwierdzam jedynie ten ponury fakt, że czasy post-prawdy uaktywniły w znaczącej części społeczeństwa skrywane przez lata najgorsze emocje i zachowania. Kaczyński potrafi je czytać i wykorzystywać, jak nikt inny.
Akt II
Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie rozpatrywał skargę PiS na ministra finansów Andrzeja Domańskiego za to, że nie wypłaca on partii Jarosława Kaczyńskiego część dotacji budżetowej. Sąd skargę odrzucił, a w pisemnym uzasadnieniu napisał między innymi tak: „Zdaniem Sądu należy jednoznacznie wskazać, że status Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego jest wadliwy. Izba ta w całości została obsadzona osobami powołanymi na podstawie wniosku Krajowej Rady Sądownictwa (…). Na podstawie ugruntowanego orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, Krajowa Rada Sądownictwa w ww. składzie pozbawiona jest wymaganej niezależności od władzy ustawodawczej i wykonawczej. Taka ocena niezależności KRS jest spowodowana radykalną zmianą sposobu i okolicznościami wyboru 15 sędziowskich członków KRS oraz dalszymi konsekwencjami poddania tego organu wpływowi władzy politycznej.
Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego nie należy do systemu sądowego państwa członkowskiego Unii Europejskiej. W świetle ugruntowanego orzecznictwa TSUE niezawisłość sędziowska jest gwarancją niepodzielną i generalnie każdy sąd krajowy, który choćby potencjalnie może rozstrzygać o stosowaniu lub wykładni prawa Unii Europejskiej, musi spełniać wymogi niezależności w całym zakresie swej właściwości orzeczniczej […]. Zarzuty skargi, odnoszące się do bezczynności Ministra Finansów w zakresie wypłaty brakującej kwoty dotacji podmiotowej dla Skarżącej [partii PiS] należy uznać zatem za bezzasadne”.
Aż prosi się, aby uzasadnienie to zadedykować Panu marszałkowi i innym politykom KO, Polski 2050, Lewicy i PSL. Tyle tylko, że oni przecież to wszystko wiedzą. No wiedzą. I co z tego?
Kilka dni temu w porannym programie „Rozmowa Piaseckiego” w TVN24 pełniąca obowiązki I prezes SN, Małgorzata Manowska – przypomnijmy, przyjaciółka rodziny i Andrzeja Dudy, wypowiedziała te oto słowa: „Czy ja jestem zainteresowana w tym, żeby został prezydentem ktoś, kto powie, że ja nie jestem sędzią?”. Ta skandaliczna wypowiedź, bądź co bądź sędzi, a więc osoby, która ma być z założenia bezstronna, przeszły bez większego echa wśród polityków koalicji rządzącej. Przejrzałem tego dnia profil Platformy Obywatelskiej w nadziei, że znajdę tam jakikolwiek komentarz do tych słów. Nic nie znalazłem. Nie kojarzę też jakiejkolwiek konferencji prasowej nowego rzecznika rządu w tej sprawie. Gdyby podobna wypowiedź padła z ust sędzi lub sędziego „kojarzonego z PO”, PiS zrobiłby z tego news i podbijałby go w social mediach przez kilka dni. Byłby konsekwentny.
Jakby było mało tych dowodów na łamanie fundamentalnej zasady prawa, że nikt nie może być sędzią we własnej sprawie, w programie „Fakty po faktach” u redaktora Piotra Kraśko wystąpił rzecznik Sądu Najwyższego, również neosędzia i członek nielegalnej Izby Kontroli, Aleksander Stępkowski. Naciskany przez redaktora Kraśkę z rozbrajającą szczerością próbował udowadniać punkt widzenia nielegalnie powołanych osób do Sądu Najwyższego. Moja subiektywna ocena Pana Stępkowskiego jest niezmienna od dawna, ale ponieważ kolejny raz kłamał przed kamerami, warto przypomnieć, co orzekł TSUE w sprawie tej upolitycznionej w 100% izby SN.
Otóż Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej stwierdził, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego nie jest organem o statusie niezawisłego i bezstronnego sądu ustanowionego uprzednio na mocy ustawy, ze względu na okoliczności powołania jej sędziów. Rzecznik Generalny TSUE, Dean Spielmann, w swojej opinii zaznaczył, że każdy sąd krajowy ma prawo ocenić legalność składu sądu, a zasada powagi rzeczy osądzonej nie może przesłonić prawa do skutecznej ochrony sądowej. Kluczowe punkty wypowiedzi TSUE i Rzecznika Generalnego są następujące:
1. Brak niezawisłości i bezstronności Izby Kontroli Nadzwyczajnej. TSUE, opierając się na utrwalonym orzecznictwie, stwierdził, że sposób powołania sędziów tej izby uniemożliwia uznanie jej za niezawisły i bezstronny sąd.
2. Obowiązek oceny legalności składu sądu. Rzecznik generalny podkreślił, że sądy krajowe mają obowiązek oceniać legalność składu zarówno własnych, jak i innych sądów, niezależnie od ich hierarchii.
3. Priorytet prawa do skutecznej ochrony sądowej. W ocenie Rzecznika Generalnego, zasada powagi rzeczy osądzonej nie może przeważać nad prawem do skutecznej ochrony sądowej, zwłaszcza w kontekście problemów z praworządnością.
4. Nieautomatyczne uchylenie wyroków. Wyrok TSUE nie powoduje automatycznego uchylenia ani nieważności wyroków wydanych przez Izbę Kontroli Nadzwyczajnej; jednakże sądy mogą stosować środki zaskarżenia uwzględniające standard wynikający z tego orzeczenia zgodnie z opinią prawną Fundacji im. Stefana Batorego.
Nie wydaje się też prawdą, jak często argumentują neosędziowie tej izby, że TSUE tym wyrokiem ingerował w proces wyborczy w Polsce (do czego UE nie jest uprawniona). TSUE wydał jedynie wyrok w sprawie wadliwości prawnej izby i osób w niej zasiadających.
Akt III
Na potrzeby nie tylko tego felietonu odwrócimy sytuację. PO/KO ma większościowy rząd i swojego prezydenta. Ustawą zmieniają ustrój państwa, robią skok na KRS, TK, SN, sądy i prokuraturę. W Sądzie Najwyższym powołują sobie specizbę „Kontroli Specjalnej”, do której powołują swoich polityków jako „sędziów”. Na deser przejmują media publiczne, przy pomocy których betonują układ i pomagają sobie wygrywać kolejne wybory. Co wtedy robią prawicowe media, obóz PiS i jego wyznawcy? Pytam retoryczne oczywiście, bo odpowiedź jest powszechnie znana. Ale dlaczego Kaczyński mógł to wszystko zrobić? Bo stoi za nim jego wierny elektorat, który bezrefleksyjnie przyjmuje każde jego działanie. Takiego zaplecza nie ma żadna partia w Polsce o liberalnym rodowodzie. Tym właśnie różnią się te dwa światy.
Na potrzeby nie tylko tego felietonu warto także przypomnieć politykom PiS ich zachowania po wyborach samorządowych w 2014 roku i po wyborach parlamentarnych w 2019, kiedy Kaczyński nie tylko publicznie ogłaszał, że wybory zostały sfałszowane, ale także domagali się oni ponownego liczenia głosów w wyborach do Senatu (wygrał wtedy Pakt Senacki, który pozbawił obóz Zjednoczonej Prawicy wpływu na Senat). Bo z PiS-em jest tak, że gdy wybory wygrywają, wtedy jest wszystko prawidłowo, gdy przegrywają – wtedy wybory są sfałszowane. W tej swojej hipokryzji także są konsekwentni.
Co nas czeka? Scenariusz naprawdę nie jest trudny do przewidzenia. We wtorek, 1 lipca, nielegalna izba SN ogłosi ważność wyborów i zlekceważy wszystkie protesty wyborcze. Pan marszałek zwoła Zgromadzenie Narodowe, na którym zaprzysiężony na prezydenta zostanie Karol Nawrocki. Efektem tego będzie marazm wyborców liberalnych, których i tak już dzisiaj trudno jest zainteresować polityką – wrócą do swoich prac, biznesów, wakacji, zimnego piwa i grillów w ogródkach. Za dwa lata władzę przejmie PiS z częścią podzielonej Konfederacji i Braunem, a prawicowy konserwatyzm zabarwiony populistycznym nacjonalizmem opanuje Polskę na długie lata. Igrzyska? Dopiero wtedy zobaczymy prawdziwe igrzyska.
Przez ostatnich dziesięć lat byłem przeciwny tworzeniu nowych partii i krytykowałem powstanie każdego nowego tworu politycznego, którego celem było zagarnianie elektoratu Platformy Obywatelskiej, z mozołem budowanego w okresie pierwszego rządu Donalda Tuska. Niezmiennie krytykowałem Kukiza, „późnego” Petru, Biedronia i Hołownię. Dziś uważam, że już nie ma czego bronić. Moim zdaniem musi powstać nowa, prawdziwie i czysto liberalna partia bez żadnych połowicznych rozwiązań. Partia z programem realnego liberalizmu gospodarczego i światopoglądowego. Z jasnym przekazem, bez żadnych „miękkich” rozwiązań. Partia, do której nie wejdzie żaden, powtarzam – żaden, obecny polityk. To musi być powrót do źródeł. Partia, której zadaniem będzie odebranie myślącej części elektoratu Konfederacji, Polski 2050 i być może Lewicy. Naturalnie także części wyborców PO/KO, którzy chcą powrotu do korzeni. Żadnych spadochroniarzy i uciekinierów. Praca organiczna od podstaw, jak poznaniacy w zaborze pruskim. Żadnych kompromisów w programie gospodarczym i żadnych kompromisów w programie światopoglądowym – równość jest dla każdego, a nie dla wybranych. Oczywiście musi to być partia prounijna, bo nie ma żadnej alternatywy dla Polski, jeśli chodzi o sojusze międzynarodowe. Ale liberalna także w Europarlamencie. Na pewno nie może być to inicjatywa ogłoszona niedawno przez senatora Wadima Tyszkiewicza – ta jest właśnie dotknięta owym wirusem „obecnych polityków” (mają się tam znaleźć osoby, które są już w polityce od lat). Czy taka partia powstanie, trudno powiedzieć, ale bez wątpienia, moim zdaniem, tworzy się właśnie podglebie, aby taki twór mógł wyrosnąć.
Grzechem pierwotnym strony demokratycznej jest prokrastynacja. Czym jest prokrastynacja? To odkładanie czegoś na później, co trzeba zrobić teraz. Osoby dotknięte prokrastynacją wiedzą, że trzeba coś zrobić i że muszą to zrobić, a jednak z niezrozumiałych powodów tego nie robią.
W sprawie wyników wyborów wyborcy są podzieleni dokładnie tak, jak podzielona jest cała Polska. Co szkodziło, aby dla spokoju społecznego przeprowadzić ponowne liczenie w 1500 komisji? Przecież to potrwałoby 2-3 dni. Spokój społeczny jest cenniejszy niż koszty tego policzenia. Dziś już jednak wiadomo, że to się nie stanie, wadliwa izba SN ogłosi, że protesty nie miały żadnego wpływu na wynik wyborczy, uzna je za ważne, a marszałek Hołownia usankcjonuje tę izbę w spektakularny sposób, zwołując Zgromadzenie Narodowe, na którym dokona się ostateczny akt dewastacji demokracji w świetle prawa.
Jak widać, spokój społeczny dla niektórych jest funta kłaków warty. I doprawdy trudno uznać to za działanie przypadkowe.